zwyczajna kobieta zwyczajna kobieta
354
BLOG

Kataryna, Fym i pryncypia

zwyczajna kobieta zwyczajna kobieta Polityka Obserwuj notkę 29

 

Niech mi FYM wybaczy, że zaczynam od cytatu z Niego, ale tak precyzyjnie ten fragment oddaje meritum, o które mi szło, że nie ma sensu, skoro już został napisany, pracować nad formą i stylistyką samą.

 

„…w tę debatę w blogosferze włączają się przedstawiciele przeróżnych zawodów (prawnicy, naukowcy, artyści, studenci i in.) i ma to bardzo ożywczy walor dla odnawiania więzi społecznych i kształtowania się świadomości obywatelskiej przez to choćby, że ludzie dzielą się między sobą wiedzą, doświadczeniem, poglądami i spostrzeżeniami, wspólnie dyskutują nad pewnymi wydarzeniami, konfrontują różne punkty widzenia”.

 

A teraz zacznę od początku. Można oczywiście znaleźć licznych i radosnych wyznawców poglądu, że wraz z podpisaniem umów okrągłostołowych, a już na pewno z upadkiem muru w Berlinie, bezpowrotnie odeszły w mroczną przeszłość dyktatura i totalitaryzm. W każdym razie w tej szczęśliwej części globu, nad którą powiewa gwiaździsto-błękitna flaga, a „stare” demokracje czuwają nad „młodymi” jak nad upragnionym potomstwem i bronią je od wszelkiej skazy na powszechnie dostępnej wolności.

Trudno wprawdzie policzyć, jak wielka jest to grupa, ale z całą pewnością bez trudu znaleźć można i takich, którzy w raj na ziemi nie wierzą i wiedzą swoje. Mianowicie to, że jeśli trafia się okazja kradzieży, to prawdopodobnie znajdzie się i złodziej, a ten, kto ma możliwość użycia siły, jeśli zajdzie potrzeba, użyje jej. Tak i z naszymi demokratycznymi instytucjami każdego, aż po brukselski, szczebla.

A mają one możliwości większe niż znane dotychczas w historii dyktatury, totalitaryzmy, absolutyzmy, choćby i najbardziej oświecone.

Technika dała im do ręki takie narzędzia, które poszczególnym wolnym i swobodnym obywatelom, gburowato zwanym poprzednio masami, nie dają szans ani pisnąć i ani kroku zrobić, jeśli by to „instytucjom” nie było na rękę. Miecz wszakże zawsze, nawet w cyberepoce, mieć będzie dwa ostrza. Nie da się technicznych gadżetów jednocześnie używać skutecznie i zachować je w sekrecie. Trzeba niestety dać je do ręki masom, czyli obywatelom.

I tu właśnie tkwi odwieczny dylemat. Jak zachować te skuteczne i konieczne środki pod kontrolą, jak zagwarantować, że nie dostaną się do rąk niepowołanych, z dzikiego, niekontrolowanego naboru? Poniektórzy mają bowiem taką chorą skłonność do odrzucania gwarantowanego im raju praw i wolności. Szczególnie, jeśli pozwolić im dzielić się między sobą wiedzą, doświadczeniami, poglądami…

Już telefony narobiły kłopotów. Taki Louis XIV miał swoich cenzorów na każdym pocztowym trakcie. Wystarczyło trzymać się tej metody, żeby korespondencja nie stała się realną groźbą dla tych, którzy wiedzieli, co wolno, a czego nie wolno. Z telefonami też jakoś się uporano. Internet jednak stanowi ciągle wyzwanie.

Z szaleństwa pełnej anarchii już się wyjść udało, kontrola na poziomie technicznym jest w gruncie rzeczy zapewniona, ale okazuje się, że siła oddziaływania tego medium jest stanowczo za duża. To może stanowić dla porządku społecznego zagrożenie na tyle poważne, że może opóźnić ostateczną realizację planu ustanowienia ostatecznego raju nie tylko w jednej części globu, ale i na całym globie. A z tym już nie ma żartów.

Dlatego musiały zostać podjęte działania dyscyplinujące. Niech sobie taki jaki, co myśli, że może sobie pisać, co mu do głowy przyjdzie, nie wyobraża, że go nie mamy na widelcu. Mamy. Proszę bardzo. Z imieniem, nazwiskiem, miejscem pracy, a jakże, nawet z nazwiskiem rodowym matki, jeśli trzeba. Padło na Katarynę i myślę, że ona nie dowiedziała się ostatnia, że można ją dopaść w każdej chwili. Na to jest zbyt inteligentna.

Oczywiście, nie miała powodów do ukrywania nazwiska i swoich danych, ale też i nie miała powodów, żeby je każdemu przedstawiać. Internet to trochę jak przedział kolejowy, w którym ludzie się spotykają na jednym przystanku i do następnego są w stanie omówić politykę, zaopatrzenie, wspomnienia z młodości i chorobę dziecka. Potem wysiadają i też nie zawsze przedstawiają się nawet imieniem. W każdym razie nikt tego od nich nie oczekuje. Chyba że akurat jedzie poseł czy radny, i to w dodatku krótko przed wyborami. On poda i nazwisko, i imię, może nawet numer listy, no i będzie tak mówił, że każdy przyzna mu rację. Reszta pasażerów będzie się spierać, przekonywać, może się nawet zdążą pokłócić, a potem wysiądą bez zostawiania wizytówek.

Tak właśnie rozumiem i tak traktuję wymianę opinii na forum Internetu. I nikt nie ma prawa wymagać, żebym chciała, a cóż dopiero musiała, przestawiać się każdemu, kto wsiądzie do przedziału. Do głowy nie przyszłoby mi domagać się tego również od kogokolwiek. Byłaby to w moim mniemaniu bezczelność. Chyba że… No chyba że taki byłby mój, hm…, zawód… Drugi najstarszy na świecie.

I może właśnie z tym mamy do czynienia. Może usiłuje tu się z nami przejechać ktoś na służbie… No i pokazać, kto tu rządzi.

To nie jest sprawa Kataryny, to nie jest sprawa dziennikarsko-blogerska. Tu chodzi o pryncypia. Chodzi bowiem o to, jak łatwo i jak szybko da się zamknąć buzie ludziom, którzy czują się w prawie „dzielić się między sobą wiedzą, doświadczeniem, poglądami i spostrzeżeniami, wspólnie dyskutować nad pewnymi wydarzeniami, konfrontować różne punkty widzenia”. Jak szybko budowniczym raju na ziemi uda się nas do niego zagonić.

Ps. Nawiasem mówiąc pisząc o dyskusjach w przedziale kolejowym musiałam się odwołać do wspomnień sprzed, i to wielu, lat. Od dawna już nie doświadczyłam tych rozgadanych i rozdyskutowanych podróży. Pamiętam natomiast, jak moja mama kiedyś wróciwszy z podróży opowiedziała, że po raz pierwszy przejechała ponad dwieście kilometrów, w czasie których nikt się nie odezwał słowem. Aż nawet jeden z pasażerów wysiadając zrobił uwagę, że to nie do wiary - cztery kobiety w przedziale i całą drogę cisza. Było to dokładnie w roku 1982. Kto pamięta, ten rozumie.

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka