zwyczajna kobieta zwyczajna kobieta
3657
BLOG

Wakacje w Sousse

zwyczajna kobieta zwyczajna kobieta Polityka Obserwuj notkę 83

Nie znoszę upałów i nigdy nie ciągnęło mnie do ciepłych krajów, ale zbiegiem okoliczności złożyło się tak, że w końcu września 2010 roku pojechałam z kuzynką na wakacje do Sousse do Tunezji. Mieszkałyśmy w tanim hotelu w mieście, choć niedaleko od morza, ale z dala od drogiego i eleganckiego centrum turystycznego w El Kantaoui.

Przed hotelem był przystanek autobusu, który miał nas łączyć ze światem, bo nie zależało nam na plażowaniu, lecz na poznaniu ludzi i kultury.  Na przystanku widziałyśmy codziennie grupę młodzieży z pobliskiej szkoły średniej i od razu zwróciło moją uwagę to, że dziewczęta, nastolatki, miały na głowach chusteczki, ubrane niby po europejsku, ale mimo wysokiej temperatury i słońca żadna nie miała odsłoniętego więcej niż europejskie kobiety przed stu laty.

Wieczorem  poszłyśmy nad morze obejrzeć zachód. Plażą spacerowały pary, żadna dziewczyna nie była sama i każda była osłonięta od stóp do głów. W takim stroju też wchodziły do wody. Rankiem zobaczyłyśmy z balkonu, że po drugiej stronie ulicy w głębokim kontenerze na śmieci nurkuje czarno odziana kobieta i wybiera z niego jakieś kartony. Widziałyśmy ją tam każdego ranka. No cóż, w Warszawie też można zobaczyć taki obrazek.

Poza jedną zorganizowaną wycieczką na Saharę (skóra mi cierpła, kiedy jadąc godzinami przez pustkę autokarem uzmysłowiłam sobie, że mógł nam się popsuć wynajęty samochód, którym początkowo planowałyśmy samodzielną wycieczkę na pustynię) poruszałyśmy się wszędzie miejscowymi środkami transportu – autobusami, busami, koleją, tak samo jak Tunezyjczycy.

Błądziłyśmy po medinach, kręciłyśmy się po sukach, zwiedzałyśmy muzea, port punicki, meczety, ribaty, chodziłyśmy po cmentarzach, piłyśmy na placach i w barach herbatę z miętą, zachodziłyśmy do warsztatów, podziwiałyśmy egzotyczne ryby w portach, zaglądałyśmy na podwórka i w zaułki i nigdy, nigdy ani nigdzie nie miałyśmy poczucia najmniejszego zagrożenia.

Dwa tygodnie minęły błyskiem, ale obiecywałam sobie, że zaraz następnej jesieni wybiorę się tam znowu. Niestety, dwa miesiące po naszym pobycie zaczęła się tam w grudniu „arabska wiosna”…

Czy niczego, co by ją zwiastowało, nie zauważyłam? Przeciwnie. Pamiętam, że nawet mówiłyśmy o tym, że coś się tam niedługo zagotuje. Nasz hotel był skromny i niedrogi, ale i w nim można było zobaczyć przepaść, jaka dzieli przyjezdnych i miejscowych. Na szczęście nasze w nim przebywanie ograniczało się praktycznie do noclegów i śniadań, ale i tak nie udało nam się nie zauważyć sexturystek i młodych chłopaków tunezyjskich, którzy je za parę pewnie groszy „obsługiwali”. Przewodnik, który był z nami na wycieczce na Saharze opowiadał po drodze o poziomie życia w Tunezji, o biedzie, i przekonałam się, że nie przesadzał, kiedy przemiła pokojówka, którą na odjezdnym odszukałam, żeby dać jej niewielki przecież napiwek, rzuciła się do całowania moich rąk…

Kilka razy pojechałyśmy do El Kantauri, tej oazy dla turystów, gdzie stały wielkie i bogate hotele w rozległych parkach, była marina z wielkimi łodziami i restauracje, gdzie za niewielkie pieniądze można było zjeść naprawdę doskonały obiad. Pamiętam, że naszła mnie wtedy taka refleksja, że ci ludzie, którzy tam pracują i widzą na co dzień, jak przyjeżdżają tłumy cudzoziemców w żadnym razie nie lepszych ani mądrzejszych od nich, a tylko mających to szczęście, że mieszkają po drugiej strony morza, i dlatego mają wszystko to, na co mieszkańcy, właściciele tego kraju mogą tylko popatrzeć, kiedy tamtych obsługują, że ci ludzie w końcu nie wytrzymają i zrobią z tym „porządek”… Myślałam, że to musi się źle skończyć, bo to zwyczajnie czuje się w powietrzu…

To był już początek października 2010, a ja się nie spodziewałam, że to ostatnie chwile pozornego spokoju i że nie uda mi się tam wrócić ani następnej jesieni, ani za dwa lata, ani za pięć.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka