zwyczajna kobieta zwyczajna kobieta
1119
BLOG

PKiN - Almanzorowi i Sowińcowi poświęcam

zwyczajna kobieta zwyczajna kobieta Polityka Obserwuj notkę 71

Ten upiorny sen cukiernika, jak to ktoś nader trafnie ujął, był dla mnie zawsze zadrą, drzazgą, czymś, co uwiera nieustannie i niesłabnąco. Widziałam w nim nieforemny, prostacki sowiecki żołdacki but rozparty w samym sercu Warszawy – sercu Polski. Ohyda i upokorzenie. Marzyłam o tym, że kiedyś się go pozbędziemy, tego mauzoleum sowieckiej okupacji, partyjnych pochodów i zetempowskiej młodzieżówki. Dusił mnie jego widok, jak nagły atak alergicznej astmy, długo, do roku osiemdziesiątego siódmego.

W upalny czerwcowy dzień ze starszą już mamą i małym jeszcze synkiem, z przepustkami i w kapeluszu od słońca poszłam na Plac Defilad na Mszę Świętą.

Tłum ogromny posłusznie ustawił się do bramek od których trzeba było przejść labiryntem żelaznych zapór, ustawionych tak przemyślnie, że wydostanie się z nich na wolny plac stanowiło wyzwanie dla zdrowia, a nawet i życia. Pułapki zwężających się nagle przejść były nie do uniknięcia i nawet dla osób silnych, młodych i zdrowych były niemal nie do pokonania. Starszą już panią i małe dziecko naprawdę chronić musiały roje Aniołów, które jak wierzę, na ten czas zebrały się tam na Placu. Dzięki nim zapewne udało nam się nie tylko dotrzeć do właściwego sektora, ale i odnaleźć się w nim razem, chociaż w pewnym momencie zostaliśmy przez siły, którym nie sposób było sprostać, rozdzieleni w ścisku.

W końcu jednak Msza się rozpoczęła. Ludzie przed chwilą ledwie żywi, pomięci, zmaltretowani, w radosnym skupieniu rozpoczęli modlitwę. To, co napełniło wówczas nasze serca, wyzwoliło nas. Tu, właśnie w tym miejscu, w miejscu symbolicznym naszego upokorzenia i zniewolenia, w tym właśnie momencie zwyciężaliśmy. Symbol tego, co miało nas pokonać, zniszczyć, stawał się na moich oczach nadstawą ołtarza, przy którym Wielki Polak składał w naszym imieniu Ofiarę Bogu. Nie zmogło nas złe, już nawet nie wiło się bezsilnie, po prostu sypało się w proch i ginęło z oczu.

Czułam, jak znika gdzieś, spada ze mnie, ulatuje kompleks niewolnika, członka narodu zniewolonego. To, co do tej pory było symbolem zniewolenia, stawało się symbolem zwycięstwa. Upiorny sen cukiernika, kacapski but, symbol poddaństwa też gdzieś znikł. Został wielki budynek o „niebanalnej” i „wyszukanej” architekturze, coś niewątpliwie związanego z życiem kilku już pokoleń, pokoleń, które ostatecznie nie zostały przygniecione wrogą symboliką, ale przeciwnie, były w mocy tę symbolikę przetworzyć modlitwą o sile egzorcyzmu.

Nie czuję już potrzeby burzenia Pałacu Kultury. Nie mam już poczucia jego dominacji nade mną. Przeciwnie, czuję się wyzwolona z tego, czym mnie tak dusił i przygniatał przez lata.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka