zwyczajna kobieta zwyczajna kobieta
322
BLOG

Chrystus Pan Zmartwychpowstał! Alleluja!

zwyczajna kobieta zwyczajna kobieta Polityka Obserwuj notkę 5

Prawdziwie, że powstał! Alleluja!

 

Tak to mówił mój Tatuś.

Leżę w łóżku z trzecią już grypą w tym sezonie. Mąż poszedł do kościoła, życzenia „przede wszystkim zdrowia” złożyła chyba już cała rodzina, więc skrobnę parę słów, które mi od jakiegoś czasu po głowie chodzą.

TRADYCJA. Można pomyśleć, że gości dziś nie tyle w domach, ile w telewizji.  Jak to w telewizji – groch pomieszany z kapustą, chwilami doprawdy do przesady.

Tradycja, naturalnie, ma to do siebie, że nawet u największych tradycjonalistów ulega pewnym modyfikacjom, choćby z konieczności. U mnie w domu też ulega, żeby więc zachować tę najdawniejszą, jaką pamiętam, spiszę ją w kilku słowach.

W kościele:

W Wielki Czwartek Mama robiła sporą paczkę ze wszystkiego – szynka, kiełbasa, pasztet, ciasto, jajka – i my to nieśliśmy do kościoła, gdzie przed bocznym ołtarzem, który inscenizował Ciemnicę, stał wielki wiklinowy kosz. Do niego, podobnie jak inni, składaliśmy naszą paczkę, jak Mama tłumaczyła, dla tych, którzy nie mogą sami przygotować sobie Świąt.

Ołtarz Ciemnica był udekorowany przez wiele lat tym samym symbolicznym przedstawieniem - w gnieździe z rozłożonymi skrzydłami siedział kartonowy pelikan i karmił krwią skapującą z jego piersi pisklęta wyciągające ku górze główki. To był symbol Chrystusa, który swoją świętą Krwią nas karmi.

Nabożeństwo przeniesienia Najświętszego Sakramentu do Ciemnicy odprawiane było w kościele wieczorem. Rano natomiast, tam gdzie była katedra i biskup, odbywało się tajemnicze misterium nabożne w Katedrze. Drzwi do Katedry były zamknięte, tylko księża mogli w nim bowiem uczestniczyć.

Nabożeństwo Wielkiego Piątku było długie i przejmujące. Długa Ewangelia, długie modlitwy za wszystkich, odsłonięcie i adoracja Krzyża, wszystko przemawiało do dziecięcej wyobraźni i serca. Największe jednak wrażenie robiło (tylko, ot, nie pamiętam, czy odbywało to się w Piątek, czy po przeniesieniu Najświętszego Sakramentu do Ciemnicy w Czwartek? Chyba jednak w Piątek!) przewracanie przez księdza świec i zdejmowaniu obrusa z ogołoconego z kwiatów ołtarza, nad którym ziało pustką otwarte Tabernakulum. Klekot kołatek powiększał atmosferę grozy. To już nie było tylko nabożeństwo, to była PAMIĄTKA w znaczeniu teologicznym, uobecnienie TEJ Śmierci Krzyżowej, w której było nam dane uczestniczyć.

W Sobotę rano Mama wplatała mi w warkocze wielkie, pięknie odprasowane kokardy i w białej bluzeczce i granatowej spódniczce biegłam do kościoła na Adorację. Nie można było się spóźnić, bo na klęcznikach czekały na zmianę inne dziewczynki, a po godzinie klęczenia bez ruchu ich kolana domagały się odpoczynku.

Grób w tamtych czasach też każdego roku był taki sam. Figura Pana Jezusa naturalnej wielkości spoczywająca w skalnej grocie umiejscowionej wysoko na ołtarzu. W dół od Grobu spływały rzeką białe hortensje. Już na zawsze białe kuliste hortensje będą mi się kojarzyć z Grobem Pańskim.

Koło południa, po poświęceniu pokarmów (u nas tego nikt nie nazywał „święconką”, i do dziś ta nazwa mnie razi), Tatuś brał nas na adorację Grobów Pańskich w kilku innych kościołach. Wszystkie były godne, przedstawiały Umarłego Chrystusa spoczywającego w Grobie. Wszędzie też były białe hortensje. Grobów się nie oglądało w tych czasach.

Groby się nawiedzało. Żeby pomodlić się przed Jezusem w Najświętszym Sakramencie.

Po południu – około szóstej chyba – biegliśmy znów do kościoła, bo przed nim odbywało się święcenie ognia i wody świętymi olejami, przyniesionymi przez Proboszcza z Katedry. Na cmentarzu (tak zwyczajowo nazywało się teren przykościelny) rozpalone było ognisko, a w dużej blaszanej wannie stała woda święcona, którą się zaczerpywało do przyniesionych buteleczek. Od ognia zapalało się chyba paschał. Już mi się te dawne obrzędy zacierają w pamięci, ale tym bardziej chcę je ocalić od całkowitego zapomnienia.

A potem była Wielka Niedziela.

Mama ubierała nas w nowe płaszczyki wiosenne i nowe buciki i spieszyliśmy na Rezurekcję. Kiedy zabiły dzwony i zagrzmiało – Wesoły nam dziś Dzień nastał!, to serce aż pękało z radości i wesela. W krakowskim stroju, zupełnie maleńka, niosłam w procesji wstążkę od poduszki, a potem już dorosłam do wstążki od chorągwi. Po pierwszej komunii w białej sukience sypałam kwiatki, które zbierało się i suszyło dużo wcześniej.

Po Rezurekcji już tylko myśleliśmy o tym, żeby zasiąść przy stole. Wprawdzie może jako dzieci nie wygłodzeni, ale jednak wyposzczeni solidnie, nie mogliśmy się doczekać tego wszystkiego, co od tygodnia zakazane przepełniało zapachami cały dom. Jeszcze jednak przez jakiś czas trzeba było wykazać się cierpliwością, bo Mama musiała przecież udekorować cały stół.

Więc najpierw obrus. Musiał być biały i bez skazy. Stół bowiem w tym momencie przemieniał się w domowy ołtarz. Kiedy dziś słyszę, jak pani z telewizji radzi urozmaicić Śniadanie Wielkanocne kolorowym obrusem, to wiem, że i ona sama Tradycji uczyła się z telewizji. Nie. Obrus, jak na Ołtarzu, musi być nieskazitelnie biały. Ozdobiony, jak najbardziej, białym haftem, jak to ołtarzowe obrusy. Ustawia się też na nim kwiaty, jak na Ołtarzu.

Za mojego dzieciństwa Tatuś brał nas przed Wielkanocą na spacer do lasu, skąd przynosiliśmy pęki przylaszczek i naręcza widłaku. Wtedy nic nie wiedzieliśmy o tym, że będą one pod ochroną. Z widłaku Mama robiła piękne girlandy, którymi dekorowała stół, a przed każdym nakryciem stawiała w maluśkim kieliszku mikroskopijny bukiecik przylaszczek. Dekorowane były też wszystkie miski, półmiski, salaterki. Z zielonej pietruszki, usiekanego szczypiorku, gotowanej marchewki, rzodkiewek  – Mama wyczarowywała różyczki, gałązki, szlaczki… Nic, nawet masło nie mogło trafić na stół nie udekorowane.

Bo ten stół to był przecież nasz domowy ołtarz, na którego środku stał Ofiarny Baranek z chorągiewką na górce z zielonego owsa. O zajączkach, kurczaczkach i tym podobnych tradycyjnych dekoracjach dowiedziałam się znacznie później, z telewizji.

Mam już dobrze podrośnięte wnuki, a wciąż widzę Mamę zgrabnie nożem układającą różyczkę z masła na czubku maselniczki i nie mam odwagi postawić na stole nie udekorowanego półmiska. Nawet dzisiaj, zmożona tak niestosownie grypą.

Wszystkim i Każdemu życzę wszelkich Łask od Zmartwychwstałego Pana.

Alleluja!!!

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka